• Sobota, 14 września 2024
X

Amerykańskie krążowniki o napędzie atomowym – cz. 2

Poza lotniskowcami nie planuje się oficjalnie budowy jednostek nawodnych o napędzie nuklearnym, jednak temat trafił do ponownej analizy i zyskuje coraz większe poparcie różnego rodzaju decydentów, także w sektorze cywilnym.

W czasie pokoju grupy zadaniowe z okrętami o napędzie atomowym są w znacznie mniejszym stopniu zależne od wsparcia logistycznego. Z kolei podczas wojny, gdy zaatakowane zostaną linie komunikacyjne i bazy – będące na ogół pierwszym lub jednym z pierwszych zasadniczych celów potencjalnego przeciwnika – zmniejszenie zapotrzebowania morskich sił uderzeniowych na paliwo ma jeszcze większe znaczenie. Dzięki temu ocalałe zaplecze logistyczne może skupić się na wsparciu innych rodzajów sił zbrojnych – lotnictwa czy wojsk lądowych. Co więcej, część okrętów, które zwyczajowo należałoby przydzielić do osłony zbiornikowców, można oddelegować do innych zadań. Swoją drogą to właśnie brak paliwa odegrał kluczową rolę w klęsce Japonii podczas II wojny światowej. Rosną także wymagania co do prędkości trwałych (a nie chwilowych) zespołów operacyjnych floty. Lotniskowce o napędzie nuklearnym już teraz są w stanie utrzymywać – w razie potrzeby – prędkość znacznie powyżej 30 w. (faktyczny parametr jest niejawny) nawet przez wiele dni. W tej sytuacji osłonę zapewnić mogą im jedynie okręty podwodne klasy SSN. Konwencjonalne siły nawodne pozostaną w tyle i/lub będą ograniczały mobilność głównej jednostki zespołu.

Te i wiele innych celnych argumentów stanowiło fundament powstania pierwszej generacji krążowników klasy CGN. Idée fixe ówczesnych decydentów było przy tym w możliwie jak najkrótszym czasie stworzenie zespołów opartych wyłącznie na okrętach o napędzie atomowym. Pierwszym krokiem do osiągnięcia zakładanego celu stała się budowa opisanego w części pierwszej niniejszego artykułu USS Long Beach, a następnie nieco mniejszych, wielkich niszczycieli rakietowych (tzw. liderów). Nim jednak do nich przejdziemy, przedstawimy pokrótce główne systemy radioelektroniczne i hydroakustyczne prototypowego CGN-9 oraz zmiany w jego uzbrojeniu i wyposażeniu.

Uzbrojenie – ciąg dalszy

Mimo nadrzędnej roli przeciwlotniczej (AAW) krążownika jednostka ta od samego początku dysponowała szczególnie bogatym jak na owe czasy wyposażeniem do zwalczania okrętów podwodnych (ASW). Działania tego rodzaju mogła prowadzić, używając m.in. śmigłowca, rakietotorped oraz konwencjonalnych wyrzutni torped. Fundament stanowiły tutaj (pomijając śmigłowiec) uniwersalne pociski systemu Honeywell RUR‑5A ASROC (Anti-Submarine ROCket), napędzane przez silnik rakietowy na paliwo stałe, który pozwalał przenosić w pobliże potencjalnego celu (po krzywej balistycznej) torpedę LWT kal. 324 mm Mk 44 (od 1965 r. była to już Mk 46) lub bombę głębinową, zaopatrzoną w taktyczną głowicę nuklearną W44 o mocy 10 kt (oficjalnie wycofano je z eksploatacji do 1989 r.). Rakietotorpedy w wersji RUR-5A miały długość całkowitą 4,5 m, średnicę 42 cm i masę 487 kg. Sekcja napędu mogła wynieść efektor na dystans 6–16 km (wczesne modele – do maksymalnie 9 km). Po oddzieleniu, torpeda lub bomba głębinowa opadała do wody, przy czym tę pierwszą zaopatrzono w specjalny spadochron. Do odpalania pocisków USS Long Beach otrzymał zainstalowany na śródokręciu, na spardeku blok Mk 16, tworzony przez osiem wyrzutni Mk 112, zwanych żargonowo „Matchbox”, które to usytuowano rozdzielnie parami (jedna nad drugą, w czterech podwójnych zestawach), dzięki czemu mogły one być podnoszone i opuszczane indywidualnie. Zapas środków ogniowych w magazynie wynosił 16 rakietotorped, co pozwalało na dwa pełne doładowania.

Okręt wyposażono także w dwie obrotowe, trzyrurowe wyrzutnie torped kal. 324 mm Mk 32 Mod. 5 SVTT, które umieszczono na pokładzie górnym, tuż przed nadbudówką dziobową (po jednej na bakburcie i sterburcie). Były to wówczas bardzo nowatorskie konstrukcje, przy ich budowie wykorzystano bowiem aluminium oraz lekkie materiały kompozytowe. Obie wyrzutnie składają się z trzech umieszczonych na stałe rur. Każda z nich posiada własny układ sterowania, system spustowy i wyposażona jest w dwie pokrywy. Tylna, pełniąca funkcję zamka, zawiera pojemnik ze sprężonym powietrzem, którego uwolnienie powoduje wypchnięcie torpedy poza burtę okrętu, po uprzednim automatycznym odsunięciu zasłony. Wystrzelenie inicjowane jest impulsem elektrycznym, wysyłanym z konsoli w BCI. Jeżeli wyrzutnie znajdują się w pełnej gotowości, to procedura odpalenia może odbywać się bez konieczności obecności załogi przy nich. Istnieje także możliwość manualnego wystrzelenia, polegająca na ręcznym otwarciu zaworu pojemnika ze sprężonym powietrzem. Wyrzutnie przystosowano początkowo do obsługi torped lekkich Mk 44 i Mk 46. Później doszły do tego o wiele nowocześniejsze Mk 50, Mk 54 (odpalane ze zmodyfikowanego wariantu wyrzutni Mod. 17), a Mk 44 bardzo szybko wycofano z eksploatacji. Przez lwią większość służby na pokładzie CGN-9 znajdowały się wyłącznie torpedy Mk 46 – zarówno do wyrzutni Mk 32, jak i jako ładunek pocisków systemu ASROC.

Torpedy Mk 46 były w tamtym czasie również bardzo nowoczesną bronią. Ich samonaprowadzanie akustyczne odbywało się początkowo wyłącznie w trybie aktywnym (Mod. 0). Pierwsze modele miały średnicę 0,324 m, długość 2,6 m, masę całkowitą 230,4 kg, w tym głowicę bojową o ciężarze 44 kg, zawierającą najpierw Torpex (Torpedo Explosive), a później PBXN-103. Późniejsze warianty otrzymały również zdolność naprowadzania pasywnego i przewodowego. Na pokład CGN-9 trafiła od razu wersja Mod. 1, wyposażona w naprowadzanie pasywno-aktywne oraz silnik wykorzystujący paliwo ciekłe Otto (Otto Fuel II). Pozwalał on na utrzymanie stałej prędkości 45 w. (oficjalnie – do 28 w.) na głębokości do 455 m (oficjalnie – do 300 m). Zasięg skuteczny wynosił 8 km (maksymalnie do 11 km) przy głębokości nie większej niż 455 m, a poniżej tej wartości – ok. 5 km (maksymalnie 5,5 km). Torpedy Mk 46 znalazły szerokie zastosowanie. Praktycznie do końca ubiegłego wieku stanowiły podstawę uzbrojenia zarówno śmigłowców ASW, jak i okrętów nawodnych ponad 20 krajów na świecie. W samej US Navy pod koniec lat 90. XX w. poddano je programowi cyfryzacji i doprowadzono do standardu Mod. 5 NEARTIP (Near-Term Imrovement Program). Osiągi tej broni znacznie wzrosły, szczególnie pod względem układów naprowadzania, zasięgu skutecznego oraz głębokości operacyjnej. Obecnie są jednak sukcesywnie wymieniane na torpedy nowej generacji, takie jak np. niezwykle drogie Mk 50 Barracuda czy uniwersalne Mk 54 MAKO.

Trzecim i – z dzisiejszej perspektywy – najważniejszym elementem uzbrojenia ASW krążownika rakietowego USS Long Beach był stacjonujący na pokładzie rufowym śmigłowiec. Niestety, nie mógł być on hangarowany, stąd CGN-9 nigdy nie doczekał się stałej grupy powietrznej. Był to najpoważniejszy mankament praktycznie wszystkich amerykańskich krążowników o napędzie atomowym. Okazjonalnie wykorzystywano więc maszyny z innych okrętów lub korzystano z serwisowania na jednostkach logistycznych. Początkowo były to lekkie Kaman SH-2 Seasprite i średnie Sikorsky SH-3 Sea King, uzbrojone nie tylko w torpedy, ale i bomby głębinowe B57, zawierające taktyczny ładunek nuklearny o mocy 5–10 kt. W późniejszym czasie z pokładu startowały również usprawnione Kaman SH-2G Super Seasprite oraz SH-60B Seahawk (ten ostatni model śmigłowca nie do końca jest potwierdzony, albowiem poza kilkoma zdjęciami oraz zapisami z dziennika zdarzeń okrętu, mówiącymi o współpracy z taką maszyną, nie ma żadnych jednoznacznych dowodów na przyjęcie SH-60B na pokład).

Prawdziwym kuriozum, bezpośrednio związanym z panującą wówczas niemal obsesyjną fascynacją uzbrojeniem rakietowym, było zaprojektowanie pierwszego krążownika o napędzie nuklearnym, pozbawionego całkowicie konwencjonalnej artylerii. To się jednak bardzo szybko miało zmienić i do tego w sposób dość wstydliwy dla US Navy. Podczas Naval Review ‘62 w 1962 r. w ramach publicznej prezentacji systemu rakietowego Terrier próbowano zniszczyć wystrzelony przez niszczyciel rakietowy USS Dewey (DLG-14) zdalnie sterowany powietrzny cel pozorny. Mimo odpalenia w jego stronę aż trzech pocisków RIM-2 obiektu nie udało się zneutralizować – żadna z rakiet plot. nie znalazła się nawet w jego pobliżu, co prawdopodobnie wynikało z niezwykłej sygnatury celu, utrudniającej prawidłowe namierzenie przez stację bojową okrętu. Tę spektakularną katastrofę wizerunkową dodatkowo pogłębił fakt, że podczas pokazów obecni byli nie tylko topowi dowódcy amerykańskiej armii, ale także reprezentanci sceny politycznej z prezydentem J.F. Kennedym na czele. To właśnie za jego osobistą interwencją rozpoczęły się naciski na US Navy w celu przywrócenia na okręty klasycznej artylerii, gdyż wprost niewyobrażalnym wydawało się, by wart miliardy krążownik o napędzie nuklearnym w przypadku podobnej wpadki (lub zwyczajnej awarii systemu rakietowego) mógłby stać się zupełnie bezbronny. W związku z tym niemal naprędce już pod koniec 1962 r. zaadaptowano na pokładzie (konkretnie na spardeku) śródokręcia dwa stanowiska Mk 30 (mylone często z wieżami, z którymi z technicznego punktu widzenia nie miały nic wspólnego) dla uniwersalnych armat morskich kal. 127 mm L/38 Mk 12. Każde z nich mogło prowadzić ogień w poziomym zakresie od -/+80°. Armaty te zaprojektowano co prawda jeszcze w latach 30. XX w., ale okazały się w praktyce tak udane, że znalazły swoje szerokie zastosowanie aż do późnych lat 80. XX w. Poza tym wyposażono je w unowocześniony system kierowania ogniem oraz – przede wszystkim – zaawansowaną amunicję. Usprawniono również linie podawania i dosyłania amunicji, które dzięki rozszerzonej automatyce gwarantowały stałą szybkostrzelność na poziomie 20–22 wystrz./min. Armaty z początku umożliwiały zwalczanie celów morskich na dystansie od 16 000 m i powietrznych od 12 000 m. Wyjątkowo szeroka plejada amunicji obejmowała m.in. pociski burzące, dymne, imitacji celów, zakłócania radioelektronicznego czy ślepe. Mogły być przy tym zestawiane z różnymi rodzajami zapalników – kontaktowymi, czasowymi oraz zbliżeniowymi PFP (Proximity Fuzed Projectiles), zwanymi VT (Variable Telemetry). Zapalniki tego typu zwykle wyposażano w zminiaturyzowany radar i programator, który powodował eksplozję ładunku wybuchowego, gdy odbity sygnał wskazywał, że cel powietrzny znajduje się w strefie rażenia pocisku. Do tego doszły pociski o wydłużonym zasięgu, korzystające ze wspomaganych rakietowo ładunków miotających RAP (Rocket-Assisted Projectiles). Umożliwiły one skuteczne strzelanie na dystans ponad 21 000 m.

Oprócz integracji z głównym okrętowym CMS stanowiska armat otrzymały także swoje indywidualne (również w pełni zintegrowane) dalocelowniki Mk 56, które wyposażono w mikrofalowe radary Mk 35. Współpracowały one z elektromechanicznymi komputerami balistycznymi, zdolnymi do przeliczania danych celów poruszających się z prędkością ponaddźwiękową. Zasięg skuteczny obserwacji wynosił 28 000 m w poziomie i 3000 m w pionie (później parametr ten stopniowo zwiększano). Modernizacja i dodanie nowego wzoru uzbrojenia zwiększyły etatową załogę jednostki. Od 1963 r. na pokładzie USS Long Beach służyło 1027 osób, w tym 63 oficerów, 908 podoficerów, marynarzy i funkcjonariuszy Korpusu Żandarmerii Wojskowej Stanów Zjednoczonych (USAMPC) oraz 56 żołnierzy Korpusu Piechoty Morskiej Stanów Zjednoczonych (USMC).

Systemy obserwacji
technicznej

Nowatorstwo USS Long Beach nie kończyło się ani na napędzie, ani uzbrojeniu, ale obejmowało także – a może przede wszystkim – jego systemy radioelektroniczne i hydroakustyczne. Niezależnie bowiem od nawet najbardziej awangardowego zestawu uzbrojenia czy innych elementów charakterystyki okrętu to właśnie urządzenia obserwacji technicznej odgrywają nadrzędną rolę zarówno w walce, jak i budowaniu skomplikowanego obrazu taktycznego wokół jednostki. Zasadniczym sensorem był w tym przypadku nowatorski system SCANFAR, złożony z dwóch głównych radarów SPS-32 i SPS-33, zaopatrzonych w ścianowe anteny klasy PESA (Passive Electronically Scanned Array), czyli stałego pasywnego skanowania fazowego. Ich dostawcą był Hughes Electronics Co. (obecnie część DirecTV Group i General Motors). Imponujących rozmiarów ciężkie zespoły antenowe (zwane żargonowo „billboards”) zamontowano parami (po jednej antenie radaru SPS-32 i SPS-33) na każdej ze ścian przedniej nadbudówki. Dzięki temu uzyskano 360-stopniowe, a więc pełne pokrycie wszystkich sektorów wokół okrętu, aczkolwiek wiązki radiolokacyjne w pewnych niewielkich odcinkach, nachodząc na siebie, powodowały wzajemne zakłócanie, co wymagało szczególnej uwagi operatorów systemu. Tym niemniej obsługa chwaliła SCANFAR, w tym także jego konsole operatorskie, za wyjątkowo przejrzyste i proste do interpretacji zobrazowanie. Jasnym stało się, że jest to technologia przyszłości. Co więcej, już podczas pierwszej modernizacji w ramach ROH wymieniono lampy elektronowe na półprzewodniki, co w istotny sposób zwiększyło żywotność i niezawodność urządzeń peryferyjnych. Wadą był wysoki stopień skomplikowania praktycznie wszystkich elementów SCANFAR, stąd okręt otrzymał komplet wyposażenia (w tym zespoły antenowe) z dużym opóźnieniem, bo dopiero w 1962 r., co miało też swój wpływ na wspomnianą żenującą wpadkę z pociskami RIM-2 podczas Naval Review ‘62. W pierwszej kolejności na jednostce zamontowano radar AN/SPS-32. Jego anteny ścianowe miały kształt prostokątów o wymiarach 12,2 × 6,1 m i masie 12 t. Każda z nich składała się przy tym z 36 paneli nadawczo-odbiorczych, zgrupowanych w 18 kolumnach. Stacja pracowała w paśmie B (250–500 MHz) z mocą impulsu do 1,5 MW i okresem fali elektromagnetycznej 20 μs. Maksymalny zasięg (deklarowany przez producenta) wynosił 400 Mm (740 km). Wspomagająca (i zarazem uzupełniająca) go stacja AN/SPS-33 również dysponowała ścianowymi antenami, choć nieco mniejszymi (6,1 × 7,6 m), jednak o wiele cięższymi (masa każdej wynosiła aż 31 ts). Produkcja tego radaru napotkała zresztą szereg problemów technologicznych, które w większości opanowano w 1962 r. i to dopiero wówczas stacja ta znalazła się na pokładzie okrętu. Pracowała ona w paśmie E/F (2–4 GHz) i miała możliwość zarówno wykrywania, jak i śledzenia celów tak w poziomie, jak i azymucie, przy czym uzbrojenie można było naprowadzić (za pośrednictwem tzw. kanałów naprowadzania) na sześć z nich jednocześnie. Był to pierwszy i na długie lata jedyny tego rodzaju radar na świecie.

 

Reklama

Najnowsze czasopisma

Zobacz wszystkie
X
Facebook
Twitter
X

Dołącz do nas

X