
Mijając kręte uliczki miejscowości Pawłów, w ten nieco senny poranek, ujrzeliśmy obiekt na środku pola, tak jakby „drobnicowiec” zaparkowany na redzie i udaliśmy się w jego kierunku.
Na miejscu było już kilka ekip, wszyscy pełni werwy i gotowi do rywalizacji. Po rejestracji w biurze, przybiciu kilku „piątek” ze znajomymi sędziami, wykonaliśmy kilkanaście westchnień zachwytu nad obiektem, który już za moment miał nas poddać próbie na imprezie pod nazwą Defcon One.
To druga edycja tych zawodów – po spektakularnym sukcesie jedynki, dwaj panowie „Ptaku” i „Ocet” pod czujnym okiem „Głowy”, przygotowali dla fanatyków taktycznych klimatów kolejną ich odsłonę. Zgrabnie połączyli myślenie, strzelanie, zdrową rywalizację i świetną zabawę. Naprawdę organizacja tego eventu to nowa jakość wśród zawodów taktycznych. Potwierdzali to uczestnicy, ale oni byli tak zafiksowani na torach, że „gadali”, że wszystko super, extra i wspaniale. Pewnie to podniecenie brało górę, ale też potwierdzali nam to sami sędziowie na poszczególnych torach, a oni mieli już nieco inną optykę. Ogólnie wielki kawał roboty przy koncepcjach ośmiu torów (no może siedmiu), zaś zaangażowanie i atmosfera jaką nam zaserwowano „nieco wyrywała z pantofli”.
Była to trzydniowa rywalizacja w atmosferze koleżeństwa czy „braderki”, czuło się, że organizator naprawdę dba o sprawny ruch ekip między torami, pełną komunikację, wszystko bez napinki, każdy mógł się poczuć jakby znał ekipę i zawody od lat. No a asortyment napojów, ciepły posiłek non-stop, gofry z bajerami i na koniec mega steki robione przez „księgowego” – w rezultacie to rozłożyło wszystkich na łopatki.
Tak się nie dzieje/działo na polskich zawodach chyba nigdy. Tu szybko dodam, że nie obyło się bez porównań do innych zawodów organizowanych w Polsce przez inne super ekipy. W rozmowach porównywano poziomy trudności torów, atmosferę, zachowania sędziów, które zawody są „cięższe”, które taktyczne, a które wysiłkowe etc. Każdy wybiera co mu się podoba, bardziej na sportowo czy bardziej na wojskowo… Defcon One starał się połączyć te klimaty i na ośmiu torach można było się nieco wyżyć.
Wszystko zaczęło się od odprawy koło 8:00, potem, ku zdziwieniu wszystkich, wpakowaliśmy się do najbardziej wypasionej siłowni w regionie ( 🙂 ), no i już po chwili kilkudziesięciu zawodników, w skarpetkach robiło rozgrzewkę 🙂 Już po 30 minutach lekko zataczający się tłumek ruszył na wyznaczone stanowiska startowe.
No i miękko lądujemy w szybkich opisach torów, zaznaczając, że możliwości obiektu są fantastyczne i cała przestrzeń została tak zagospodarowana, że pomimo tego, że tory były blisko siebie, to można było się skoncentrować na szczególnym, kameralnym klimacie każdego z nich.
Nasza grupa trzecia, zaczęła od toru „Red Impala. Two lans over, on my 10”, czyli w skrócie: siedząc w samochodzie strzelamy do celów w innych samochodach, potem karabinek z bagażnika i gong oddalony o 100 m, potem drugi samochód, potem gong i tak trzy razy, potem trochę biegania i strzelana, no i gong. Fajny tor na początek, pełne słońce, jeszcze nie ma 9:00, a my już spoceni, ale szczęśliwi, bo są dobre wyniki i zaczynamy wczuwać się w atmosferę imprezy.
Następnie podzieliliśmy się w grupie, by sprawniej realizować tory – były chyba cztery mniejsze i każdy mógł nawet indywidualnie ja zaliczać i cztery, gdzie powinna być całą grupa.
Ruszyliśmy w kierunku toru „Stinky Cardio” – to chwila prawdy dla naszych masek przeciwgazowych, czy filtry zadziałają, czy zaparujemy dusząc się maksymalnie, czy jakaś guma nie puści. W ciągu „tylko” trzech minut trzeba było zmieniać pozycje i oddawać po jednym strzale do metalowego celu. Niby proste, niby blisko, wszystko niby… minutę żartobliwie komentowałem, po dwóch minutach wydawałem dźwięki jak lord Vader, a pół minuty przed końcem milczałem. Tak sobie pobiegaliśmy, dobrze, że nie robiliśmy tego toru po jedzeniu.
Pełni werwy pognaliśmy dalej, na tor „Cleanup”. To wspaniała przygoda na 300 metrach od celu. Nie no, trochę przesadzam, pisałem już o podnieceniu zawodników, prawda?
Ten tor wymagał strzelania na dystansie do 300 m z różnych postaw z karabinka, przemieszczaniu się do przodu i ostrzelaniu celów we właściwym kolorze z nine-hole, potem wejście w labirynt z „koniem”, znalezienie tajnego kodu, szybki, naprawdę szybki powrót na pozycję wyjściową, a nawet dalej, bo do bunkra. Teraz uważajcie, bunkier otwierał ten kod, wewnątrz były akta z fotkami zdrajcy, jak już miałeś go w garści to trzeba było gnać na oś i z trzystaósemki strzelić do odpowiedniej blachy, uffff… I gdyby nie limit czasowy to pewnie więcej niż 2-3 osobom by się udało ten tor skończyć (info nie dotyczy Daro Polla, on zawsze zdąży). Super tor, super emocje i masa dowcipnych sytuacji z sędziami… ja dostałem diwe procedury bo w czasie biegu dwa magazynki postanowiły wymknąć się z worka zrzutowego. Ehhh.
No i po takim bieganiu to już poszło gładko, tor „Hollywood Cinema”, osobista porażka w kinie, gdzie czyhali dwaj terroryści i tłum widzów liczących na moje umiejętności, no i się wszyscy przeliczyli. Na początku my z Maćkiem nie mogliśmy odczytać cyferek na kościach do rzucania (nasz wiek dał się we znaki), potem myliliśmy kształty trefla, karo itd., a na końcu kolory, ale ekstra tor! Trafiliśmy wszystko… czego trafić nie powinniśmy. Ale co się naśmialiśmy, to nasze.
Kolejny tor i kolejne wyzwanie „One to five: karabin i pistolet”, tu z kolei Alex się popisał, kocie ruchy i problemy z liczeniem do pięciu, ale najważniejsze, że było bezpiecznie! Strzelaliśmy do trzech tarcz w sekwencji 1-2-3-4-5 i to było raczej proste, liczyła się precyzja i szybkość. Tu każdy z nas strzelał pewnie i szybko, no i wyglądaliśmy jeszcze dobrze.
Nadmienię, że podczas przebiegów na torach mogliśmy pić zimne napoje, jeść ciepłe dania, medytować w promieniach słońca, oglądać graty na dwóch czy trzech stoiskach sklepów, a nawet udzielać wywiadów organizatorom, bo i o to zadbali.
Kolejne wyzwanie to mistyczny tor „Dokumenty do kontroli”, to trochę taki trans strzelby i pistoletu. Wszystko zaczynało się od dialogu przy kontroli zielonego fiata, no a potem to już pełny ogień! Strzelba, śrut, sług, czerwony gong, pistolet, sług, gwiazda, gong, pistolet… normalnie trans do plate racka i ostatni strzał. Jaka to była satysfakcja robić ten tor w odpowiednim rytmie, sprawnie i celnie… kurde, naprawdę tam było wszystko, co trzeba: ogarnięcie, liczenie śrutu, sekwencja, chociaż na początku chyba dwóm z naszych czas się skończył… no cóż, czasem dłużej się celuje. Dużo satysfakcji! A że była już chyba 16:00, to upał zelżał, pojawiło się zmęczenie, głód i….