Dywizjon Myśliwski „Warszawski”. Oba tyczyły się przechwyconych w rejonie Kanału Bristolskiego bombowców Heinkel He 111, atakujących aliancką żeglugę na Atlantyku.
Na początku 1941 roku Polskie Siły Powietrzne powiększyły się o trzy dywizjony myśliwskie: 315., 316. i 317. Drugi z nich był organizowany od 22 lutego na walijskim lotnisku w Pembrey i z racji faktu, że kontynuował tradycje IV/1 Dywizjonu Myśliwskiego 1. Pułku Lotniczego w Warszawie, jego patronem została stolica Polski. Dowódcą jednostki został kpt. Juliusz Frey, a jego brytyjskim odpowiednikiem Squadron Leader Cornelius John Donovan. Obecność przedstawiciela Royal Air Force (RAF) w początkowym okresie formowania cudzoziemskich jednostek była normalną brytyjską procedurą – chodziło o nauczenie sojuszników zasad obowiązujących w powietrzu, stosowanej taktyki, a także ułatwienie kontaktów z naziemnym stanowiskiem dowodzenia w języku angielskim, którego Polacy do końca jeszcze nie opanowali. W przeciwieństwie jednak do dowódców innych jednostek, F/Lt Donovan stał się bardziej administratorem niż rzeczywistym dowódcą i mimo że był pilotem, nie wykonywał lotów ze swoimi podkomendnymi. Do jego pracy Polacy mieli o wiele więcej zastrzeżeń i współpracy tej nie można uznać za owocną.
Mimo że jednostka nie została w pełni skompletowana, już 25 marca uznano ją za operacyjną. Był to efekt wzmożonej działalności Luftwaffe w rejonie Kanału Bristolskiego, której celem była żegluga morska zaopatrująca Wyspy Brytyjskie. W Kronice 316. Dywizjonu tak opisano zadania, które przypadły Polakom (pisownia oryginalna):
„Rejon pracy jaki przypadł Dyonowi jest Kanał Bristolski na południowo-zachodnim wybrzeżu Anglji. Do kanału tego wpływają duże konwoje przychodzące z wszelkiego rodzaju materiałem z Ameryki i Imperium Brytyjskiego. Do końca marca konwoje te były jednym z ulubionych celów Luftwaffe niemieckiej. Straty okrętowe w tym rejonie były bardzo znaczne i Angielskie Ministerstwo Lotnictwa wyznaczyło kilka dywizjonów myśliwskich, między innemi nasz dyon, do ochrony statków w sferze przybrzeżnej. Ochrona ta charakteryzuje się stałym patrolowaniem pewnych linji w wyznaczonym rejonie w ściśle określonych godzinach. Praca patrolowania jest bardzo męcząca i nudna, loty odbywają się czasem do 30 mil [48 km] od wybrzeża angielskiego nad pełnym morzem i brak jakiegokolwiek punktu oparcia zwłaszcza przy słabej widoczności nie jest dla „szczurów lądowych” specjalnie przyjemnym zajęciem. Loty odbywają się patrolami – patrol składa się z 2-ch maszyn – i są kierowane za pomocą rado z Operation Room Stacji, który prowadzi każdy patrol na mapie i wydaje potrzebne rozkazy względnie ostrzega o zbliżającym się niemieckim samolocie. O ile wiadomości posiadane przez Operation Room w stosunku do Szwabów lecących nad ziemią są bardzo ścisłe, o tyle nad morzem z braku odpowiedniej stałej sieci obserwacyjnej zachodzą pomyłki. Zdarza się, że Operation Room nakieruje patrol własny na inną maszynę, która przypadkowo się tam zabłąkała, a z drugiej strony czasem samolot obcy jest uważany za swój.
Piloci latający nad morzem są wyposażeni w specjalne kamizelki ratunkowe, tzw. Mae westki pomalowane na kolor żółty oraz latarki elektryczne – nietonące. Ponadto w wyżej wymienionych kamizelkach jest wszyty woreczek ze specjalną substancją, która się rozpuszcza w wodzie i tworzy na wodzie plamę z daleka widoczną. Niezależnie od tego mają nadejść specjalne łódki gumowe na wzór niemieckich, które można będzie uruchomić w wodzie oraz worki do których przemoczony pilot po zrzuceniu ubrania przemoczonego ma się schronić. Mimo wszystkich tych cudów przymusowa kąpiel w marcu, kwietniu i maju nie należy do największych rozkoszy doczesnych.
Piloci, którzy się za daleko zapędzili nad morzem i są zdezorientowani, mają możność żądania określenia ich miejscami podania kursu powrotnego. Wzięcie obliczenie i podanie kursu odbywa się bardzo szybko i nie przekracza 30 sekund. Lecąc do swego rejonu patrolowania, muszą piloci przelatywać nad stanowiskami artylerji przeciw-lotniczej. Dla zorjentowania tejże, że przelatująca maszyna jest własna, ma ona wmontowaną specjalną stację tzw. pospolicie „pipsquik” – właściwa nazwa IFF, która wydaje specjalny ton odbierany poprzez aparaty naziemne przy bateriach. Niezależnie od tego jest to idealna kontrola lotu samolotu. Stacja IFF jest jednym z najnowszych wynalazków angielskich, której tajemnica konstrukcyjna jest pilnie strzeżona i każdy pilot lądujący na obcym terenie zobowiązany jest zniszczyć tą stację za pomocą naboju dynamitowego uruchomianego przez naciśnięcie guzika z kabiny pilota. Niezależnie od tego w razie silnego uderzenia o ziemię nabój sam wybucha i niszczy stację.”