Szwedzcy wojskowi, w miarę posiadanego dostępu do informacji, z olbrzymią uwagą analizowali przebieg II wojny światowej. Doświadczenia z wielkiego konfliktu starano się zestawiać ze specyfiką szwedzkiego, narodowego teatru wojny i wypracowywać rekomendacje dotyczące rozwoju własnych sił zbrojnych. Jednym z rezultatów owych prac był powrót do koncepcji lekkiej piechoty, przeznaczonej do działania w rejonach przybrzeżnych (szkierowych archipelagach).
Koncepcja Kustjägarna
Sam pomysł nie niósł przy tym jakiegoś znaczącego ładunku innowacyjności. Działania na akwenach archipelagowych, prowadzone siłami flotylli kanonierek podporządkowanych organizacyjnie wojskom lądowym i pełniących funkcję transporterów i środków wsparcia piechoty, znane były wszak ze szwedzkiej historii. Problemy manewrowej obrony wybrzeża rozpatrywano również teoretycznie. Jeszcze w 1929 r. ukazała się praca majora (artylerii nadbrzeżnej) Mathsa Holmströma „Studier över ett rörligt kustförsvar” („Studia nad mobilną obroną wybrzeża”). Poddał on analizie doświadczenia wojen szwedzko-rosyjskich, toczonych na wodach archipelagowych, i zestawił z doświadczeniami dostarczonymi przez kampanię dardanelską (uznaną za najbardziej miarodajny przykład działań desantowych podczas Wielkiej Wojny). W oparciu o poczynione ustalenia przedstawił postulat obrony akwenów archipelagowych przez siły charakteryzujące się wysoką manewrowością i dużą siłą ognia. Rozpatrując problem od strony technicznej, zaproponował koncepcję lekko opancerzonej jednostki transportowej przeznaczonej do przerzutu pododdziału piechoty, nazwanej „motorbarkas för infanterii” lub „landstigningbåt m/29”. Jednostka o długości ok. 20 m przewozić miała w dwóch ładowniach pluton liczący 40 w pełni wyekwipowanych żołnierzy siedzących w czterech rzędach na ławkach umieszczonych wzdłuż burt i na śródokręciu. Autor postulował zbudowanie jednostki o kadłubie w kształcie spłaszczonej litery „V” (umożliwiającej podchodzenia na małą odległość od brzegu) z lekką pancerną nadbudówką zaopatrzoną w szczeliny strzelnicze. Stanowiska w części dziobowej i rufowej obsadzać miało ośmiu żołnierzy. Obronę przeciwlotniczą zapewniałby karabin maszynowy na otwartej platformie znajdującej się na stropie nadbudówki. W wariancie wsparcia ogniowego na platformie przewidziano montaż armaty kal. 57 mm. Załoga barkasu liczyć miała dwóch marynarzy: sternika i motorzystę. W trakcie przewozu piechoty dowództwo nad barkasem sprawował dowódca przewożonego pododdziału piechoty. Koncept był jak najbardziej zasadny, ale w warunkach polityki „głębokiego rozbrojenia”, przyjętej w 1925 r., realizacja postulatów autora okazała się niemożliwa. Kiedy zaś w 1936 r. Szwecja rozpoczęła forsowne odrabianie dekady zaległości, istniały znacznie bardziej palące potrzeby niż formowanie „piechoty archipelagowej”.
Powrót do koncepcji mobilnych pododdziałów wchodzących w skład artylerii nadbrzeżnej możliwy był dopiero w warunkach powojennej stabilizacji połączonej z planowym, systematycznym finansowaniem sił zbrojnych. W latach 1947–1948 zagadnienie mobilnej obrony wybrzeża analizowano w trakcie gier sztabowych organizowanych na wyższych kursach dowódczych. Jednakże poza tym działo się niewiele. W celu nadania sprawie szybszego biegu, grupa zainteresowanych rozwojem obrony manewrowej oficerów zorganizowała poświęconą zagadnieniu dyskusję w Klubie Artylerii Nadbrzeżnej (Kustartilleriklubbens – rodzaj organizacji środowiskowej, mesy korpusu oficerskiego formacji). Okazało się, że temat zalicza się do grupy „gorących”. Udział zgłosiło ok. 150 osób. Dyskusja, która się wywiązała, należała do wyjątkowo zażartych. Koncepcja formowania „piechocińskiego” komponentu artylerii nadbrzeżnej została zaakceptowana niemal przez wszystkich. Kontrowersje budziło to, czy ma ona być „linową piechotą”, dostosowaną do działań w szczególnych warunkach szwedzkiego wybrzeża (czyli de facto znaną z przeszłości „piechotą archipelagową”), czy też formacją specjalną.
Krok naprzód, dwa kroki wstecz…
Spotkanie w Klubie Artylerii Nadbrzeżnej uważane jest za jeden z ważniejszych kroków prowadzących do sformowania manewrowego komponentu artylerii nadbrzeżnej. Pomysł nie tylko ujrzał tam światło dzienne, ale stał się przedmiotem dyskusji, co wyrażało głębokie zainteresowanie środowiska całą sprawą. W toku mniej już formalnych spotkań postawiono problem charakteru taktycznego planowanej formacji. Ramy wyznaczały przy tym dwie formacje referencyjne: amerykańska piechota morska (marines) i brytyjskie formacje specjalne, określane mianem komandosów (commandos). Uznano przy tym, że żadna z nich nie wpisuje się w pełni w szwedzkie potrzeby. Państwo nie zamierzało wszakże prowadzić działań desantowych na dużą skalę, ale nie chciało się jednocześnie ograniczać do rajdów niewielkich pododdziałów na wrogie terytorium. W dyskusji wyłaniał się zatem porządny kształt formacji stosunkowo bliski, lecz bynajmniej nie tożsamy z brytyjską piechotą morską, czyli Royal Marines. Z kolei dyskutując nad nazwą formacji, zdecydowano się na połączenie słów „myśliwy”, „łowca”, „strzelec” (szw. jägar) oraz „wybrzeże”, „brzeg morski” (szw. kust). Kustjägarna to zatem „strzelcy wybrzeża”.
W 1951 r. czterech oficerów skierowano do ośrodka szkoleniowego Royal Marines. Przeszli oni później również przeszkolenie we francuskim ośrodku szkoleniowym w Afryce Północnej (Sirocco Centre). Po powrocie rozpoczęli zakrojone na niewielką skalę próby poligonowe, które służyć miały wypracowaniu procedur szkolenia „żołnierzy bliskiej obrony” (szw. närförsvarsmän). Sprawdzano, pod kątem przydatności do przerzutu żołnierzy, różne rodzaje małych jednostek pływających znajdujących się w zasobie marynarki wojennej oraz artylerii nadbrzeżnej. Eksperymentowano również z kajakami pozyskanymi w Wielkiej Brytanii (Cockle Mark II), rodzimymi pistoletami maszynowymi m/45 i karabinami powtarzalnymi m/42.
Jesienią 1952 r. część doświadczeń wypracowanych przez närförsvarsmän wykorzystano podczas planowania ćwiczeń artylerii nadbrzeżnej. Nowością było to, że w rolę „nieprzyjaciela” wcielić się miały doraźnie zorganizowane pododdziały desantowe, sformowane z powołanych na ćwiczenia rezerwistów przewidzianych jako uzupełnienie obsad baterii stałych. Transport zapewniała grupa kutrów desantowych typu L 50.
Zarówno oficerowie, jak i żołnierze skierowani do pozorowania sił przeciwnika wykazywali duży entuzjazm, co wynikało zapewne z tego, że przedsięwzięcie rozbijało nudę codziennej rutyny. Rozgrywano je w rejonie Arholmy. Kierujący ćwiczeniem płk Rudolf Kolmodin (późniejszy inspektor artylerii nadbrzeżnej) dał przy tym „czerwonym” dużą swobodę działania. Dowodzący nimi ppłk Sixten Rydberg (etatowy dowódca batalionu zaporowego) w pełni to wykorzystał, wdzierając się, poprzez luki w zagrodach minowych i sektorach ognia artyleryjskiego w głąb obrony i lądując na wyspie Arholma.
Z kolei odbicie utraconych pozycji przeprowadził pododdział „niebieskich”, dowodzony przez kpt. Nilsa Gunnara Olivenbauma. Oba epizody rozegrano siłami pododdziałów przeszkolonych doraźnie, operujących z pięciu zaledwie kutrów, co samo w sobie wskazało na szereg deficytów istniejących w systemie obrony wybrzeża. Co prawda Rydberg zdążył je, z racji wykonywanych obowiązków, dokładnie poznać, ale nie zmienia to wydźwięku ćwiczenia.
Kwestia formowania pierwszego pododdziału nadal była zawieszona w powietrzu. Poza uwarunkowaniami omówionymi wyżej (jak choćby deficyt środków amfibijnych) wynikało to z nie do końca poprawnego programowania rozwoju sił zbrojnych. Wojskowe szefostwo obrony zakładało mianowicie – i taki obraz przedstawiało przełożonym politycznym – że formacja taka jest po prostu zbędna. Wielkie nadzieje wiązano z lotnictwem oraz uzbrojeniem rakietowym, w rozwój których inwestowano większość posiadanych środków. Projektowano też nowe systemy artyleryjskie z wieżowymi stanowiskami ogniowymi oraz uzbrojenie rakietowe bazowania nadbrzeżnego.
W warunkach zafascynowania szybkim rozwojem technicznym formacja walcząca w „indiański” sposób w istocie wydawać się mogła anachronizmem. W tle pozostawała jednak również wola armii, by utrzymać administracyjną i operacyjną kontrolę nad wszystkimi siłami piechoty i oddziałami specjalnymi w siłach zbrojnych. Na to wszystko nakładał się zaś ustawiczny brak pieniędzy, na który cierpiała zarówno marynarka wojenna z artylerią nadbrzeżną, jak i wojska lądowe.