7 kwietnia 1961 roku, podczas rutynowych ćwiczeń na przechwycenie samolotu bombowego, doszło do przypadkowego zestrzelenia udającego cel samolotu B-52B Stratofortress przez amerykański myśliwiec F-100A Super Sabre.
Tego dnia ośmiosilnikowy bombowiec strategiczny Boeing B-52B o nazwie własnej „Ciudad Juarez”, służący w 95. Skrzydle Bombowym (95. Bombardment Wing), wystartował z Bazy Sił Powietrznych Biggs w El Paso w Teksasie na misję ćwiczebną. Miał on posłużyć za „cel” dla dwóch myśliwców F-100A pilotowanych przez por. Jamesa van Scyoca i kpt. Dale’a Dodda ze 188. Dywizjonu Myśliwców Przechwytujących (188. Fighter Interceptor Squadron) z Powietrznej Gwardii Narodowej Nowego Meksyku (New Mexico Air National Guard).
Pogoda na ziemi była okropna, szalała zamieć, ale sprawnie kierowane przez naziemnych kontrolerów F-100 szybko przedarły się przez ciężkie chmury i wleciały w obszar czystego nieba, gdzie ich piloci wzrokowo namierzyli cel lecący na wysokości 10 300 m.
Zgodnie z ówczesną praktyką każdy z samolotów myśliwskich przenosił naprowadzane termicznie pociski powietrze-powietrze AIM-9B Sidewinder. W tamtych czasach do ćwiczeń używano standardowych pocisków bojowych. Przed wylotem na ćwiczenia Sidewindery były przygotowywane w ten sposób, że elektryczny obwód odpalania silnika rakietowego był rozłączany, dzięki przestawieniu odpowiedniego bezpiecznika w samolocie. Aktywną pozostawiano tylko głowicę naprowadzania, która miała namierzyć cel. Sensor w głowicy AIM-9B nie był tak czuły jak współcześnie, dlatego F-100 musiał zająć pozycję za ogonem bombowca, aby w polu widzenia głowicy pocisku znalazły się gorące części silników odrzutowych B-52. O stabilnym uchwyceniu celu prze głowicę śledzącą pilot myśliwca dowiadywał się słysząc ciągły sygnał w słuchawkach. Potwierdzenie, że właściwy moment na wystrzelenie pocisku nie został przegapiony, następowało poprzez naciśnięcie przycisku odpalenia uzbrojenia na drążku sterowym.
Chociaż pocisk AIM-9B w trybie szkolnym nie uruchamiał silnika i nie opuszczał fizycznie wyrzutni, to trafienie w mało manewrowy cel wielkości bombowca byłoby w takich warunkach niezwykle łatwe. Jeśli więc pilot poprawnie wykonał opisane czynności, to uznawano mu symulowane zestrzelenie. Ćwiczenie było zatem bardzo realistyczne i uważane za bezpieczne, ale przed przystąpieniem do jego wykonywania kontroler lotu miał zawsze obowiązek zapytać pilotów, czy ich broń jest właściwie zabezpieczona. Co ciekawe, por. van Scyoc pełnił funkcję oficera bezpieczeństwa w ramach 188. Dywizjonu i osobiście uczestniczył w tworzeniu tej instrukcji, kiedy zaczęto dostarczać pierwsze samoloty z uzbrojeniem kierowanym do walki w powietrzu (AIM-9B był pierwszym seryjnym pociskiem tej klasy).
Początkowo ćwiczebne ataki pary myśliwców na B-52B przebiegały bezproblemowo. Dwa F-100A wykonały pięć udanych przechwyceń, zachodząc bombowiec od tyłu i zajmując korzystną pozycję strzelecką do odpalenia pocisków. W myśliwcach wyczerpywało się jednak paliwo, którego zostało już tylko na jeden atak. Za szóstym razem załoga B-52B nagle usłyszała słowa por. van Scyoca pilotującego F-100A-20-NA nr ewid. 53-1662: Uważajcie! Jeden z moich pocisków uwolnił się! I rzeczywiście – odpalony Sidewinder poleciał prosto do celu.