• Niedziela, 28 kwietnia 2024
X

Mjr Robert Jeł spędził 1000 godzin za sterami „Bielika”

Był słoneczny dzień maja 2017 roku. Start odbywał się z lotniska fabrycznego w miejscowości Venegono, leżącego miedzy Mediolanem, a granicą Szwajcarii, zaś sama strefa pilotażu znajdowała się w Alpach, co dawało niesamowity efekt wizualny  tak swój pierwszy lot na M-346 „Bielik” wspomina mjr Robert Jeł, pilot z 41 Bazy Lotnictwa Szkolnego, który jako pierwszy pilot w Polsce przekroczył imponujący próg 1000 godzin na tym typie samolotu. To niecodzienne wydarzenie miało miejsce 29 sierpnia podczas dnia szkoleniowego.

Brakowało 22 minut

Około godziny 13:30 czasu lokalnego mjr pil. Robert Jeł odbywał lot instruktorski z przyszłym instruktorem na samolocie M-346 przeszkalającym się z innego typu statku powietrznego. Zająłem miejsce w tylnej kabinie. Głównym zadaniem podczas lotu była walka powietrzna z drugim samolotem tzw. BFM 1v1 – mówi mjr pil. Robert Jeł.

Po wykonaniu zadania w strefie, samoloty skierowały się na lotnisko w Dęblinie, by wykonać podejście do lądowania za pomocą  systemu ILS „Instrument Landnig System”. Lot trwał około godziny. – Przed lotem skrupulatnie przeliczyłem, ile czasu brakuje mi do osiągnięcia 1000 godzin i wyszło, że 22 minuty – mówi pilot. – Nie przewidywałem z góry, czy wykonam tego dnia jakiś szczególny manewr w powietrzu, bo na pierwszym miejscu zawsze jest  bezpieczeństwo – podkreśla. Po przeanalizowaniu sytuacji ruchowej nad lotniskiem mjr Robert Jeł przejął sterowanie z tylnej kabiny, by osobiście wykonać lądowanie. – Poprosiłem kontrolera o zgodę na niskie przejście nad drogą kołowania. Następnie w okolicach wieży kontroli lotów przeszedłem w zakręt na wznoszeniu w celu wykonania lądowania z tzw. wąskiego kręgu „Closed Pattern” – tłumaczy mjr Jeł.

Fot. Mateusz Chodelski

Spełnienie i respekt

Takim właśnie lądowaniem zakończył się „lot 1000”. – Było to dla mnie indywidualne osiągniecie, które chciałem przeżyć na swój sposób, rozkoszując się niejako tym lotem – podkreśla. Mjr Robert Jeł czuje spełnienie, ale także respekt do maszyny, którą steruje. –1000 godzin nie powoduje, że wszystko już wiem o M-346. Na pewno posiadam wiedzę i duże doświadczenie, jednakże w lotnictwie zawsze trzeba czuć respekt do każdej maszyny, a zbytnia pewność siebie może zgubić – zauważa.

Gratulacje i pamiątki

Dopiero po wylądowaniu mjr Robert Jeł podzielił się nowiną z kolegami-pilotami w „domku pilota”. –Przyjąłem od nich gratulacje. W późniejszym czasie informacja ta ukazała się
na oficjalnym profilu M-346 Demo Team, do którego należę. Ilość gratulacji, która się posypała od fanów z jednej strony mnie zaskoczyła, ale z drugiej stała się nobilitacją i zachętą do jeszcze bardziej wytężonej pracy
– podkreśla pilot.

Przekroczenie symbolicznej liczby 1000 godzin w powietrzu na M-346 „Bielik” docenili także przełożeni mjr. Roberta Jeł. Dowódca 41 Bazy Lotnictwa Szkolnego wręczył pilotowi wyjątkową pamiątkę w postaci szabli z wygrawerowanym napisem. Z kolei dowódca eskadry przekazał  majorowi specjalnie dedykowaną naszywkę na kombinezon lotniczy z wizerunkiem bielika i symboliczną liczbą 1000.

Marzenia najwyższych lotów

Jak każdemu pilotowi, także mjr Robertowi Jeł, latanie daje dużo przyjemności, radości i spełnienia. Dostarcza niezapomnianych wrażeń i adrenaliny. – Pozwala oderwać się na chwilę
od spraw „przyziemnych”. Oczywiście nie mówię tu o totalnym oderwaniu od rzeczywistości, gdyż w powietrzu mam  konkretne zadanie do wykonania, ale daje możliwość popatrzenia na świat z innej perspektywy –
mówi. O lotnictwie marzył już jako dziecko. – Już w szkole podstawowej myślałem o zostaniu pilotem – wspomina. Zawód ten przez lata pozostawał jednak w sferze marzeń. – Tym bardziej, że realia na tamte czasy były zupełne inne. Mało tego byłem najniższym chłopcem w klasie – zdradza pilot.

Zafascynowany lotnictwem

Mały Robert lubił obserwować ptaki, a u dziadka na wakacjach mógł bez przerwy patrzeć na przelatujące samoloty, często wojskowe. – Później urzekła i zafascynowała mnie lektura Arkadiego Fiedlera „Dywizjon 303”, a szczególnie odwaga jej bohaterów. W międzyczasie zainteresowałem się modelarstwem lotniczym i tak powoli, krok po kroku świat lotniczy zaczął mnie coraz bardziej wciągać – opowiada. Nadszedł czas wyboru szkoły średniej. – Był on podyktowany raczej pragmatyzmem. Uczyłem się w technikum elektroniczne w Gliwicach, gdzie zdobyłem dobry fach – mówi mjr Jeł. W szkole średniej była możliwość zrobienia kursu szybowcowego, jednak było to poza zasięgiem finansowym młodego pasjonata lotnictwa.

Wielki sukces

Po zdanej maturze Robert wiedział, że chce startować do Wyższej Szkoły Oficerskiej Sił Powietrznych w Dęblinie, jednak pech chciał, że był to czas, w którym „Szkoła Orląt” nie prowadziła naboru. Musiał zatem znaleźć inną drogę, związaną z lotnictwem. – Dostałem się na Politechnikę Rzeszowską, na kierunek lotnictwo i kosmonautyka. Tu spędziłem dwa lata- wspomina. Nie był to dla studenta czas stracony, gdyż w tym czasie miał okazję ukończyć we własnym zakresie podstawowe szkolenie na szybowcu. Czytał też dużo gazet branżowych o lotnictwie.  – Poznałem także  absolwentów Liceum Lotniczego w Dęblinie, którzy zmotywowali mnie do tego, żeby nie rezygnować z marzeń. Uznałem, że muszę spróbować zostać pilotem wojskowym – opowiada. Gdy tylko pojawiła się szansa, Robert aplikował do legendarnej „Szkoły Orląt” i dostał się na specjalność pilot samolotu odrzutowego. –  Był to niewątpliwie mój wielki sukces i początek drogi, którą kroczę do dzisiaj – zauważa.

Fot. Mateusz Chodelski

1750 godzin nalotu

Na dzień dzisiejszy ogólny nalot mjr Roberta Jeł to 1750 godzin na różnych typach samolotów. – Na szkole oficerskiej miałem okazję latać na samolocie Cessna 172, PZL-130 „Orlik” TC1 oraz na „damie” polskiego lotnictwa, czyli TS-11 Iskra. Po promocji miałem okazję doświadczyć lotów z drugiej kabiny na samolocie Su-22 oraz F-16 – wymienia. W międzyczasie pilot szkolił się w USA na T-6 i T-38, a po pewnym czasie wyszkolił się we Włoszech na programie AJT „Advanced Jet Trainer, a co za tym idzie samolocie M-346, na którym lata obecnie. Jest to samolot wysokomanewrowy, w którym przeciążenia dodatnie dochodzą do 8G i bardzo dynamicznym. Posiadają możliwość symulacji różnego rodzaju uzbrojenia powietrze-powietrze, powietrze-ziemia. Spełnia duże spektrum wymagań w nowoczesnym szkoleniu pilotów samolotów bojowych.

Pierwszy lot nad Alpami

Swój pierwszy lot na samolocie mjr Robert Jeł pamięta bardzo dobrze. Przebywał na szkoleniu we Włoszech. – Był to słoneczny dzień  maja 2017 roku. Start odbywał się z lotniska fabrycznego w miejscowości Venegono, leżącego między Mediolanem, a granicą Szwajcarii, zaś sama strefa pilotażu znajdowała się w Alpach, co dawało niesamowity efekt wizualny. Natomiast powrót na lotnisko przebiegał przez jezioro Como, gdzie z lewej i prawej strony rozpościerały się szczyty gór – opowiada. Siedział wtedy po raz pierwszy za sterami włoskiej maszyny.

„Czułem się jakbym leciał na księżyc”

Rzeczą która najbardziej mi utkwiła to fakt, że po starcie samolot miał niesamowity nadmiar mocy i wznosił się prawie jak rakieta – wspomina. Wrażenie na szkolonym zrobiła także przestronność kabiny. – Czułem się jakbym siedział w latającym spodku i leciał prosto na księżyc – porównuje. Był to czas, gdy pilot przesiadał się wtedy z samolotu TS-11 „Iskra”. –”Dama” nie była demonem nadmiaru ciągu oraz posiadała wysoką burtę, która ograniczała w pewien sposób widoczność – zauważa. Jak mówi mjr Jeł, dziś już nie zamieniłby M-346 na żaden inny statek powietrzny. Dlaczego? – Każda zmiana typu wiąże się z rozpoczęciem długotrwałego szkolenia, a ja jestem już na trochę innym etapie mojej „kariery” zawodowej w wojsku. Natomiast zawsze chciałem latać na samolocie MiG- 29, jednak jego czas Siłach Powietrznych RP już powoli dobiega końca – przyznaje.

Nie myślał o roli instruktora

Na co dzień mjr Robert Jeł jest pilotem-instruktorem w 41 Bazie Lotnictwa Szkolnego. Szkoli przyszłych pilotów samolotów odrzutowych. Sam, będąc podchorążym, nie myślał, że kiedyś role się zamienią i to on zostanie instruktorem.

Mówiąc wprost wtedy nawet nie chciałem nim być, ale życie pisze różne scenariusze – mówi. Dziś spełnia się w roli „nauczyciela”. Jak mówi to trudna, ale satysfakcjonująca praca. – Myślę, że odnalazłem się w roli instruktora, szczególnie, jak widzę efekty swojej pracy. Polega ona na dzieleniu się swoim doświadczeniem oraz rozbijaniem pewnych zagadnień na czynniki pierwsze, co  też jest czasem sporym wyzwaniem – mówi mjr Jeł.

Dziś dzieli się pasją i doświadczeniem

Najważniejsze, zdaniem doświadczonego instruktora pilota, jest znalezienie optymalnego rozwiązania  problemów, z którymi mierzy się podchorąży w czasie szkolenia, aby w jasny i klarowny sposób wyjaśnić mu dane zagadnienie. – Czasem trzeba zidentyfikować indywidualny charakter ucznia albo problemy, z którymi mierzy się w życiu codziennym, niekoniecznie związane z lotnictwem – mówi instruktor. Po locie odbywa się tzw. debriefing, który pozwala krok po kroku przeanalizować sytuację, jaka miała miejsce podczas lotu z pełną wizualizacją 3D i zapisem audio-video. Jak mówi pilot, bywają też momenty smutne, gdy uczeń, mimo szczerych chęci i zaangażowania, nie radzi sobie w powietrzu na tym typie statku powietrznego. – Wtedy musimy takiego człowieka spisaći nigdy nie jest to łatwe doświadczenie – podkreśla.

„Lotnictwo to gra zespołowa”

Mjr Jeł jest wymagającym i wyrozumiałym instruktorem. W swoich uczniach dostrzega siebie sprzed lat. – Niewątpliwie naszą wspólną cechą jest to, że podchorążowie podobnie jak my-instruktorzy dawniej, są zdeterminowani, aby realizować lotnicze marzenia – zauważa. Najważniejsza dla podchorążych, zdaniem naszego bohatera, jest nauka i stuprocentowe skupienie uwagi na szkoleniu praktycznym. – Podchorążowie muszą dawać z siebie wszystko, by osiągnąć wymarzony cel czyli ukończyć zaawansowane szkolenie na samolocie M-346, a następnie kontynuować karierę na samolotach bojowych, takich jak F-16 czy w przyszłości F-35 – mówi i zawsze podkreśla, że lotnictwo to jest gra zespołowa. – Warto o tym pamiętać i darzyć szacunkiem ludzi, którzy obsługują nasze samoloty – zauważa.

Fot. Mateusz Chodelski

Wszystko, tylko nie praca za biurkiem

Gdyby mjr Robert Jeł nie wybrał zawodu pilota, dziś prawdopodobnie byłby dźwiękowcem, a konkretnie specjalistą od nagłaśniania dużych imprez albo fachowcem od systemów awionicznych, jeśli ukończyłby uczelnię w Rzeszowie. Myślał nawet o zawodzie strażaka. – Mogę z pełnym przekonaniem powiedzieć, że udało mi się połączyć moją największą pasję z wykonywanym zawodem. W życiu się różnie układa i jeśli musiałbym coś znaleźć, na pewno nie byłaby to praca za biurkiem, bo tego nie znoszę – dodaje.

Zawsze znajduje czas dla rodziny

Poza lotnictwem mjr Robert Jeł ma wiele innych zainteresowań. – Lubię słuchać muzyki, jeździć na rowerze, pogrzebać trochę w starej elektronice, poleniuchować. Ciągle mam jeszcze nadzieję, że wrócę do sklejania modeli, które kiedyś wciągało mnie na długie godziny, lecz na dzień dzisiejszy brakuje na to czasu – mówi.

W życiu prywatnym jest szczęśliwym mężem Pani Joanny i tatą 5-letniej Wiktorii. – Staram się poświęcać córce maksymalnie dużo uwagi i spędzać z nią jak najwięcej wolnego czasu – mówi.
W wolnych chwilach rodzina spędza aktywnie czas. – Jeździmy na różnego rodzaju wycieczki. Często wybieramy place zabaw i parki rozrywki. W domu spędzamy czas na zabawach typowych dla dziewczynki w jej wieku. A w kręgu zainteresowań Wiktorii aktualnie są jednorożce, magiczne wróżki i taniec, na pewno nie lotnictwo – śmieje się mjr Jeł.

Czego można życzyć tak doświadczonemu pilotowi na kolejne godziny i lata w służbie Rzeczypospolitej Polskiej? – Na pewno zdrowia, bo to jest ono dosyć istotne w moim zawodzie
i szczęścia lotniczego, oby  nigdy go nie zabrakło
– kończy pilot z 41BLSz.

Tekst: ppor. Marlena Kuna/ oficer prasowy 4SLSz

Zdjęcia: Mateusz Chodelski

Reklama

Najnowsze czasopisma

Zobacz wszystkie
X
Facebook
Twitter
X

Dołącz do nas

X