Kiedy okazało się, że min niet i droga wolna… pognały [czołgi – przyp. PJ] w ulicę Wiłkomirską w pogoni za żołnierzami polskimi. Reszta czołgów z jazgotem rozjechała się po ulicach przylegających do miasta, a jeden z takich kolosów zatrzymał się koło naszej grupki, stojącej w bramie. Z włazu wygramolił się tankista w czarnym kombinezonie, w hełmofonie, o twarzy czarnej jak smoła. Podszedł do nas. Struchlałem. (…) Stanął przede mną. Obrócił, Obmacał. Orużjo? – spytał. Nie mogłem wykrztusić z siebie ani słowa. A on, stwierdziwszy, że prócz maski przeciwgazowej nie mam nic – wykrzyknął: Idzi w Pleń! – skoczył do czołgu, wypuścił kłęby czarnego dymu i ze straszliwym zgrzytem odjechał – tak koniec obrony Wilna wspominał harcerz Emil Karewicz, goniec komendy OPL Wilna, a po wojnie uznany aktor.
Obrona Wilna, po obronie Warszawy i Grodna, to trzecia największa bitwa miejska we wrześniu 1939 roku. Jednocześnie z wymienionych była najkrótsza, najsłabiej zorganizowana oraz nie miała określonego celu ani charyzmatycznego dowódcy. O ile w Grodnie dowództwo za cel postawiło sobie walkę będącą symbolicznym oporem miasta, po którym wojsko się wycofa, o tyle dowództwo Obszaru Warownego Wilno, dysponując większymi siłami niż w Grodnie, miało na celu szybką ewakuację sił na Litwę, a sama bitwa wybuchła w wyniku braku dowodzenia. Błędy popełnione przez dowódców sowieckich, ich niekompetencja i braki w wyszkoleniu czy zaopatrzeniu, podobnie jak dzień później w Grodnie, pracowały na korzyść obrońców.