• Środa, 4 grudnia 2024
X

Krążowniki – klasa na wymarciu? Cz. 1

Rozwój sił nawodnych w ostatnich 50 latach nie obszedł się łaskawie z okrętami, stanowiącymi jeszcze do niedawna trzon każdej liczącej się marynarki wojennej. Ze składów flot na dobre wypadły pancerniki (okręty liniowe), zastąpione przez strategiczne jednostki podwodne o napędzie nuklearnym klasy SSBN, a krążowniki (w tym te rakietowe) również wydają się być na wymarciu. Są to jednak tylko pozory i wszystko wskazuje na to, że interesująca nas klasa okrętów ma się co najmniej bardzo dobrze, choć dziś zwykle występuje pod inną nazwą.

Fregata, czyli krążownik

Śledząc historię wojen morskich łatwo zauważyć, że okręt jest narzędziem kosztownym zarówno w nabyciu, jak i w eksploatacji, z tego powodu dana flota może ich zbudować i utrzymać tylko określoną liczbę. Z kolei zadania i wyzwania stawiane przed marynarką wojenną mają tendencję do gwałtownych i częstych zmian. W związku z powyższym już w epoce flot wiosłowych i żaglowych pojawiła się tendencja do posiadania jednostek uniwersalnych, o wystarczających parametrach morskich, aby szybko dotrzeć na dowolny akwen, który znalazł się w orbicie zainteresowań państwa morskiego (w rozumieniu kraju posiadającego siły morskie), a jednocześnie dysponujących wystarczającym uzbrojeniem, aby poradzić sobie z zastaną na miejscu sytuacją.

Rewolucja pary i żelaza niewiele zmieniła w tym względzie. Pancerniki wypierające żaglowe okręty liniowe okazały się w praktyce bardzo drogie (oraz zbyt cenne jako zasób strategiczny), aby używać ich do „załatwiania spraw bieżących”. W ten sposób na arenie pojawiła się jednostka przeznaczona do prowadzenia działań krążowniczych, czyli tzw. fregata pancerna (jest to oczywiście daleko posunięte uproszczenie). Doszło wówczas również do względnego zrównoważenia wyporności przewidzianych dla tej klasy okrętów (od 4000 do 5000 ts), która to zapewniała pomieszczenie w kadłubie wystarczająco wydajnej jednostki napędowej wraz z paliwem (wtedy była to maszyna parowa i węgiel). Pozwalała także na odpowiednie opancerzenie i uzbrojenie okrętu. Z czasem wyewoluowały one w dobrze znaną choćby z okresu II wojny światowej klasę krążowników. Ta dzieliła się wówczas na podklasy: krążowniki wielkie (najcięższe), ciężkie i lekkie. Co istotne, nie wynikało to tylko z różnic w wyporności, wymiarach liniowych czy też opancerzeniu, ale przede wszystkim w zasadniczym uzbrojeniu, co miało swoje odbicie w wykorzystaniu tych jednostek na poziomie taktycznym i operacyjnym. Warto przy tym zwrócić uwagę, że z powyższego zestawienia wypadły już wówczas krążowniki liniowe, które stanowiły swoisty anachronizm i kompletnie martwą podklasę. Swoją drogą to samo spotkało nie tak dawno krążowniki śmigłowcowe.

Po ostatecznym wycofaniu ze służby peruwiańskiego krążownika lekkiego BAP Almirante Grau (dawnego HNLMS De Ruyter) 26 września 2017 roku, na świecie pozostały jedynie trzy typy krążowników – wyłącznie rakietowych, przy czym każdy z nich można dodatkowo sklasyfikować jako ciężki, z uwagi na rodzaj uzbrojenia ASuW (zwalczania celów morskich i lądowych) oraz zadania, które ma realizować. Jest to amerykański typ Ticonderoga i dwa typy rosyjskie (dawne sowieckie) – Kirow i Sława. Co więcej, nie ma planów na budowę nowych jednostek o takiej klasyfikacji. Tak przynajmniej sprawa prezentuje się oficjalnie. Rzeczywistość jest jednak zgoła odmienna. Faktem jest, że po zakończeniu II wojny światowej państwa morskie zaczęły odchodzić od klasy krążowników (która zaczęła zbliżać się do 20 000 ton, a w przypadku typu Des Moines nawet lekko przekraczać tę wartość), przerzucając ich tradycyjne zadania na niszczyciele, niszczyciele eskortowe i fregaty, które wskutek tego niejako naturalnie rozrosły się wkrótce do rozmiarów krążowników lekkich z wspomnianego konfliktu. W latach 70. i 80. XX wieku fregaty rakietowe (FFG) zaczęły stawać się podstawowym składnikiem praktycznie wszystkich liczących się flot wojennych. W bardziej zamożnych krajach uzupełniły one (i zarazem odciążyły) niszczyciele, a w krajach o mniejszym budżecie obronnym stały się zasadniczym składnikiem sił nawodnych. Z uwagi na stale rosnące wymagania oraz stopniowy zanik okrętów wyższych klas, fregaty rakietowe nadal „pęczniały”, stopniowo dorównując, a czasem nawet prześcigając rozmiarami i możliwościami dawne krążowniki ciężkie (artyleryjskie). Doszło nawet do kilku kuriozalnych przypadków, gdzie fregaty rakietowe przeklasyfikowano na krążowniki rakietowe.

Tym niemniej na ten moment za najgroźniejsze okręty nawodne świata nadal uważane są amerykańskie krążowniki rakietowe z systemem AEGIS/BMD typu Ticonderoga. Z kolei oficjalnie klasyfikowane jako niszczyciele rakietowe jednostki typu Zumwalt są w rzeczywistości krążownikami rakietowymi ciężkimi i stanowią osobliwy wyróżnik wśród współczesnych konstrukcji okrętowych. Mimo iż zaprojektowano je głównie do działań z zakresu ASuW, ich nowoczesne komory rakietowe Mk 57 P-VLS są zdolne odpalać nawet najnowsze wersje pocisków przeciwbalistycznych serii SM-3. Obecnie okręty te otrzymały pakiet Ballistic Missile Defense dla pocisków SM-6, a ich oprogramowanie jest już do niego w pełni przystosowane. Co więcej, w przyszłości do uzbrojenia przeciwbalistycznego włączone mogą zostać obie armaty elektromagnetyczne kal. 150 mm BAE Systems, aczkolwiek jest to – póki co – pieśń odległej przyszłości. Być może – czasowo – US Navy w ogóle zrezygnuje z tego rodzaju uzbrojenia i w miejsce wież działowych zamontowane zostaną bloki wyrzutni pionowych przewidzianych dla pocisków supersonicznych, przeznaczonych do atakowania stacjonarnych celi naziemnych. Tym niemniej planowana obecnie w ramach programu LSC (Large Surface Combatant) nowa seria dużych okrętów dla US Navy ma w znacznym stopniu bazować na rozwiązaniach technicznych przyjętych podczas budowy trzech jednostek typu Zumwalt.

Reklama

Najnowsze czasopisma

Zobacz wszystkie
X
Facebook
Twitter
X

Dołącz do nas

X