W pierwszej połowie 1942 r. U-Booty prowadziły nieograniczoną wojnę podwodną i siały spustoszenie wśród alianckiej żeglugi handlowej u wybrzeży Stanów Zjednoczonych i Kanady oraz na wodach Morza Karaibskiego i Zatoki Meksykańskiej. Głównym zadaniem niemieckich okrętów podwodnych było utrudnienie wysyłania drogą morską kluczowych dostaw i materiałów wojennych do Wielkiej Brytanii. Amerykanie okazali się początkowo nieodpowiedzialni: ich statki pływały w nocy oświetlone, nie stosowano też ciszy radiowej – do takich celów niemieccy podwodniacy mogli strzelać jak do kaczek.
11 grudnia 1941 r., cztery dni po ataku lotnictwa Japonii na amerykańską bazę marynarki wojennej w Pearl Harbor, Niemcy i Włochy wypowiedziały wojnę Stanom Zjednoczonym. Tuż po tragedii na Hawajach Adolf Hitler, zachwycony japońskim atakiem, anulował wszelkie ograniczenia obowiązujące U-Booty w odniesieniu do amerykańskiej floty wojennej w amerykańskich strefach bezpieczeństwa. Planując nową ofensywę w rejonie portów na wschodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych i różnych węzłów komunikacyjnych, wiceadm. Karl Dönitz, główny strateg operacyjny atlantyckiego teatru działań wojennych, zamierzał wysłać do boju w ramach operacji o kryptonimie Paukenschlag (niem. „uderzenie w werbel”) tuzin dużych okrętów podwodnych typu IX o długości kadłuba 77 m i wyporności nawodnej ponad 1100 t, którymi w tym momencie dysponował. Dlatego musiał błyskawicznie i bezwzględnie wykorzystać sprzyjającą sytuację, zanim ta ulegnie zmianie. Tymczasem przywódca Rzeszy, a także Wielki Admirał Erich Raeder, naczelny dowódca Kriegsmarine, zadecydowali o zmniejszeniu tych sił do sześciu U‑Bootów na zachodnim Atlantyku, pozostałe zaś wzięły udział w zadaniach frontowych na Morzu Śródziemnym, gdzie nie osiągnęły wielkich sukcesów. Kilka dużych oceanicznych „dziewiątek”, które postanowiono wysłać na drugą stronę oceanu, stanowiło jednak zbyt małą liczbę, żeby spełnić nadzieje pokładane w nowej operacji; potrzebowano ich zdecydowanie więcej. Należało też oczekiwać – chociaż czas pokazał omylność tego założenia – że Stany Zjednoczone szybko wprowadzą system konwojów, a U-Booty zostaną zepchnięte na Atlantyk.
„Atakować! Uderzać! Zatapiać!”
W czerwcu 1941 r. w sztabie niemieckiej floty wyliczono, że gdyby U-Bootom udało się w 1942 r. zatopić 700 000 t alianckich statków miesięcznie, mogłoby to zadać Wielkiej Brytanii decydujący cios, ponieważ od tego zależało jej życie i zdolność do prowadzenia wojny. Niewątpliwie doświadczony podwodniak, jakim był 50-letni naczelny dowódca U-Bootwaffe, poprawnie przewidział, że pod koniec 1941 r. US Navy nie doceniała możliwości operacyjnych niemieckich sił podwodnych. Okręty typu IX posiadały wystarczające zapasy paliwa, wody i prowiantu (po pokonaniu odległości 3000 Mm) dla prowadzenia działalności bojowej na olbrzymich przestrzeniach oceanu przez dwa lub nawet trzy tygodnie. Dowództwo floty podwodnej wiązało duże nadzieje z użyciem U-Bootów w tym rejonie. Do tej pory wody amerykańskie pozostały nienaruszone przez wojnę. Statki handlowe pływały tam pojedynczo nawet do portów kanadyjskich. W tych okolicznościach zrozumiałe jest, że operacja Paukenschlag miała spore szanse powodzenia. Co prawda istniało ryzyko i prawdopodobieństwo straty okrętów podwodnych, jednak rozkazy zawsze można było łatwo odwołać. Włączenie wód amerykańskich do działań wojennych niosło ze sobą jeszcze jedną operacyjną korzyść dla dowództwa wojny podwodnej. W bezkresie przestrzeni wodnych – na co zwracał uwagę Dönitz – istniało mnóstwo węzłowych punktów komunikacyjnych, które U-Booty mogły atakować. Obiekt ataku dawał się bardzo szybko zmienić, zaskakując tym przeciwnika. Ponieważ Amerykanie nie byli w stanie w jednakowym stopniu chronić wszystkich swoich szlaków komunikacyjnych, środek ciężkości ich obrony musiał przesuwać się w ślad za niemieckimi działaniami. W tych okolicznościach jednostki podwodne mogły z powodzeniem dezorganizować obronę przeciwnika. Taktycznie akcja Paukenschlag była powtórzeniem kampanii podwodnej z września 1939 r. Okręty miały operować samodzielnie, a nie w «wilczych stadach», w rozległych sektorach patrolowych. Podobnie jak w 1939 r., celem operacji było spowodowanie maksymalnego wstrząsu fizycznego i psychologicznego – podkreśla amerykański historyk Clay Blair. Wkrótce okazało się, że ta niezwykle udana operacja – wymyślona, zaplanowana i przeprowadzona w krótkim czasie (znaczenie miały dwa istotne czynniki: efekt zaskoczenia i nieprzygotowanie przeciwnika do obrony) – doprowadziła do największej klęski w historii marynarki Stanów Zjednoczonych. Był to także jeden z najważniejszych epizodów w bitwie o Atlantyk, znacznie wzmacniający niemieckie morale w nadziei na jej zwycięstwo.
Brawurowy plan Dönitza
Dowódcy U-Bootów, wyznaczeni do działań operacyjnych na amerykańskim obszarze morskim, zostali wezwani do kwatery głównej sztabu Dönitza w Kernevel 17 grudnia 1941 r. Polecono im atakować dopiero po zajęciu wyznaczonych rejonów i jednocześnie w jednym dniu, po otrzymaniu sygnału. Wyjątkiem od reguły mógł być wcześniejszy atak na jednostkę o pojemności powyżej 10 000 BRT. Do akcji postanowiono wysłać okręty typu IX B – U 109 (kpt. mar. Heinrich Bleichrodt) i U 123 (kpt. mar. Reinhard Hardegen),oraz większe typu IX C – U 66 (kmdr ppor. Richard Zapp), U 125 (kpt. mar. Ulrich Folkers), U 130 (kmdr ppor. Ernst Kals) i U 502 (kpt. mar. Jürgen von Rosenstiel). Dönitz osobiście poinformował każdego dowódcę okrętu o ogólnym planie działania. W zalakowanej kopercie znajdowały się szczegółowe instrukcje o obszarze operacyjnym, ale można je było otworzyć dopiero na morzu. Poszczególne strefy działania miano przekazywać U-Bootom tuż przed ich wejściem na obszar akcji. Do momentu rozpoczęcia planowanych ataków okręty miały zachować absolutną ciszę radiową, z wyjątkiem nadawania krótkich meldunków o pozycji lub odpowiednio z zaleceniami dowództwa U-Bootwaffe. U-Booty (wyruszyły z Lorient w dniach 18–27 grudnia 1941 r.) planowano rozmieścić wzdłuż wschodniego wybrzeża Ameryki; obszar działania rozciągał się między ujściem rzeki świętego Wawrzyńca po przylądek Hatteras, gdzie spodziewano się sukcesów.
Po zatwierdzeniu ostatecznej wersji planu przygotowanego przez Dönitza i jego sztab pod dowództwem szefa operacji, kmdr. por. Eberharda Godta, na drugą stronę Atlantyku wyruszyły także – jako zwiększenie głównej siły uderzeniowej operacji tzw. pierwszej fali – średniej wielkości okręty podwodne typu VII: U 84 (por. mar. Horst Uphoff), U 86 (kpt. mar. Walter Schug), U 87 (kpt. mar. Joachim Berger), U 135 (kpt. mar. Friedrich Hermann Praetorius), U 203 (kpt. mar. Rolf Mützelburg), U 333 (kpt. mar. Peter Erich Cremer), U 552 (kpt. mar. Erich Topp), U 553 (kpt. mar. Karl Thurmann), U 701 (kpt. mar. Horst Degen) i U 754 (kpt. mar. Johannes Oestermann), z zadaniem patrolowania wód kanadyjskich. Grupa dziesięciu U‑Bootów opuściła niemieckie i francuskie porty po 21 grudnia 1941 r. Przydzielono im indywidualne sektory operacyjne w rejonie Ławicy Nowofundlandzkiej. Dla „siódemek” taki rejs był praktycznie niewykonalny, lecz załadowano je dodatkowym paliwem i zapasami lub pobierały po drodze paliwo z zaopatrzeniowych okrętów podwodnych. Przemierzenie Atlantyku na płynącym na powierzchni U-Boocie było wstrząsającym przeżyciem – fale były tak wysokie jak domy – wspominał Cremer, dowódca U 333. Morze rzucało okrętami, które zderzały się z każdą kolejną falą, a towarzyszące temu szarpnięcia po prostu zwalały z nóg członków załogi. Jednostki przetaczały się na boki, przechylając się czasami aż o 120°! Kiedy stan morza zaczynał zagrażać bezpieczeństwu okrętu, dowódca mógł go zanurzyć w stosunkowo spokojnych wodach pod szalejącą powierzchnią, ale to z kolei zmniejszało prędkość do kilku węzłów, co dramatycznie przedłużało czas rejsu i zwiększało zużycie cennego paliwa i prowiantu.