• Czwartek, 25 lipca 2024
X

Ardeny – katastrofa z happy endem? Część 1

W nocy przed sobotnim świtem 16 grudnia 1944 roku Niemcy rozpoczęli w Ardenach operację „Herbstnebel”. Natarcie poszło bardzo sprawnie dzięki osiągnięciu kompletnego zaskoczenia nieprzyjaciela panującego na froncie w każdym aspekcie. W ciągu zaledwie kilku dni niemieckie jednostki weszły głęboko w nieprzyjacielskie pozycje obronne, dezorganizując cały front i doprowadzając do zapaści 1. Armii. Przez moment wojskom amerykańskim w Ardenach autentycznie groziła katastrofa. Dla aliantów grudniowe wydarzenia były szokiem. Nie dawało się zrozumieć, jak najlepsza armia świata niosąca wolność całemu globowi mogła tak łatwo dać się zaskoczyć i bezradnie pobić przez przeciwnika sprowadzonego już do parteru. Nawet w Anglii wywiad wewnętrzny raportował 21 grudnia 1944 roku: Niemiecka kontrofensywa objawiła się społeczeństwu jako znaczny szok i spowodowała trochę depresji i lęku. Ludzie nie mieli pojęcia, że Niemcy mają środki do wyprowadzenia takiej ofensywy. Ogół Amerykanów na froncie w Europie i w kraju wierzyło w propagandę niezwyciężoności US Army dowodzonej przez najznamienitszych generałów w historii. Głównodowodzącego wojskami alianckimi w Europie przedstawiano niemal jako nowego Napoleona prowadzącego kolejną krucjatę przeciw zdziczałym Saracenom. W takiej sytuacji wszystkim zainteresowanym nie pozostawało nic innego, jak szybko znaleźć kozła ofiarnego do złożenia na ołtarzu ojczyzny dla dobra ogółu. Błyskawicznie ustalono, że winowajcą będzie aliancki wywiad wojskowy. Chłopaki zabalowały i skandalicznie zlekceważyły swoje obowiązki, zdawały się sugerować generalskie bażanty chroniące swój honor. Wielu, poznawszy wówczas nową odmianę pojęcia ‘koleżeństwo’, nabrało wody w usta; wtedy i przez pewien czas po wojnie milczał właściwie cały korpus wywiadowczy. Szef wydziału wywiadowczego w sztabie SHAEF (G-2) gen. Kenneth Strong stwierdził sarkastycznie długo po kryzysie, że faktycznie winny musiał być wywiad, bo niby kto inny – przecież nie najlepsi dowódcy wszech czasów, jak na przykład wynoszony na największego stratega liniowego US Army gen. Omar Bradley.

Gen. Omara N. Bradleya jeszcze w czasie II wojny światowej przedstawiano jako najsprawniejszego dowódcę US Army wyższego szczebla na europejskim teatrze działań wojennych. Jakkolwiek najważniejszy tam był gen. Dwight Eisenhower, to jednak gen. Bradley realnie dowodził wojskami w polu, bijąc Niemców niemal jak chciał swoją skromnością. Jeśli chodzi o ten aspekt, to w Europie odgrywał niemal taką rolę, jaka na Pacyfiku przypadła cierpiącemu na ciężkie zaburzenia umysłowe gen. Douglasowi MacArthurowi. „Brad” był jednak jego całkowitym przeciwieństwem. Charakterologicznie był nijaki, a w aspekcie wojskowej profesji dosyć nieporadny. Jako generał dowodzący na froncie nie miał wiele do zaoferowania. Nie może więc dziwić, że nie dorobił się dobrych ocen pośród generalskiej braci, która raczej chętniej dostrzegała w nim przyjazną osobowość niźli militarny profesjonalizm. W jego krytyce najdalej szedł oczywiście gen. George S. Patton. W swoim dzienniku zapisał z dziką ironią: Bradley ma wiele cech pożądanych u generała. Nosi okulary, ma mocną szczękę, mówi […] mało, jest towarzyszem strzelań do rzutków szefa Sztabu Generalnego gen. George’a C. Marshalla. Dalej było dosadnie: Brad i Courtney [Hodges] to takie zera, a Bradley nie ma kręgosłupa; czasami jestem zbulwersowany miernością Bradleyato człowiek wielkiej miernoty. Gen. Patton nie poważał umiejętności operacyjnych swojego przyjaciela, których ten zapewne faktycznie nie miał. Według niego gen. Bradley był niezdecydowany i niepewny z powodu braku wyczucia wojny, co ciągle go irytowało: Cobra to bardzo nieśmiałe przedsięwzięcie, ale Brad myśli, że jest asem porywając się na takie ryzyko.

Wydaje się prawdopodobne, że kariera dowódcza gen. Bradleya wynikła głównie z dobrych stosunków ze zwierzchnikami, gen. Eisenhowerem i przede wszystkim dowódcą naczelnym wojsk amerykańskich gen. Marshallem. Obaj, tak jak gen. Patton, dostrzegali w nim przede wszystkim lojalność i chęć podporządkowania się, które dla nich mogły stanowić czynniki rozstrzygające o jego promocji, ponieważ gwarantowały im pracę zespołową bez niespodzianek i niechęć do wychodzenia przed szereg.

Reklama

Najnowsze czasopisma

Zobacz wszystkie
X
Facebook
Twitter
X

Dołącz do nas

X