Historię toczonych od maja do września 1939 roku walk trzeba rozpocząć od stwierdzenia, że obie strony do konfliktu zostały wciągnięte przypadkowo i wbrew swojej woli. Po pierwsze rejon walk nie miał jakiegokolwiek znaczenia strategicznego. Kręta i płytka rzeka przepływała przez pustynne i bezludne pogranicze Mongolii i uzależnionego od Japonii państwa Mandżukuo, teren ten był całkowicie pozbawiony dróg, a woda dostępna w kilku oddalonych od siebie zbiornikach. Najbliższa osada Tamcak-Bułak znajdowała się 130 km od rejonu. Atak poprzez step byłby uciążliwy, a dostawy zaopatrzenia mocno utrudnione. Stacjonująca w Mandżukuo japońska Armia Kwantuńska oczywiście była przygotowywana do wojny ze Związkiem Sowieckim, ale na zupełnie innym odcinku. Opracowany w latach 1938–1939 plan nr 8 (Hachi-Go) przewidywał atak przez rzeki Ussuri i Amur lub w kierunku Zabajkalu; działań w kierunku Mongolii nie przewidywał.
Japonia także nie zamierzała poprzez angażowanie się w lokalny konflikt doprowadzić do wstrzymania sowieckiej pomocy dla Chin, z którymi prowadziła regularną wojnę. Do osiągnięcia takiego celu potrzebna była pełnoskalowa wojna na szerokim froncie angażująca wszystkie siły Armii Czerwonej, a na takie rozwiązanie Japonii zwyczajnie nie było stać. Z kolei ograniczona wojna pomocy by nie zatrzymała, a do tego trasy, którymi zaopatrzenie było dostarczane, były poza zasięgiem japońskich możliwości.
Przez wiele lat w Związku Sowieckim utrzymywano, że Japonia szukała odwetu za klęskę poniesioną nad jeziorem Chasan w sierpniu 1938 roku. Teza ta jest całkowicie nieprawdziwa. Związek Sowiecki sprowokował konflikt, który miał doprowadzić do zajęcia części Mandżurii i odciążenia chińskiego sojusznika. Ten konflikt graniczny zakończył się kompromitacją Armii Czerwonej, którą można wręcz nazwać porażką. Znacznie słabsze oddziały japońskie zdołały wyprzeć przeciwnika, który wtargnął na jego terytorium, zadając mu przy tym znaczne straty. Efektem tej sytuacji była dokonana przez dowództwo armii japońskiej bardzo niska ocena możliwości przeciwnika. Zaczęto go wręcz lekceważyć, co później srodze się zemściło. Japończycy, zgodnie ze swoim samurajskim kodeksem, uznali, że determinacja i wola walki są ważniejsze od technologii.
Sztab Armii Kwantuńskiej zaczął się liczyć z zagrożeniem ze strony potężnego sąsiada od listopada 1934 roku, czyli od momentu podpisania umowy o pomocy wojskowej między Związkiem Sowieckim i Mongolią. Umowa ta całkowicie podporządkowała siły zbrojne słabszego z sojuszników Armii Czerwonej. Politycznie i gospodarczo Mongolia była już wcześniej w pełni podporządkowana. Trzeba dodać, że państwo mongolskie do 1911 roku było częścią Chin, które zresztą do dziś zgłaszają pewne roszczenia do tego terytorium. Utworzona w 1907 roku w celu obrony południowomandżurskiej linii kolejowej Armia Kwantuńska w 1919 roku uzyskała znaczną autonomię w ramach Cesarskiej Armii Japońskiej. Początkowo stacjonowała w Korei. 18 września 1931 roku wywołała tzw. incydent mukdeński zakończony zajęciem całej Mandżurii i utworzeniem z niej odrębnego państwa Mandżukuo. W 1935 roku licząca 200 tys. żołnierzy stanowiła około połowy japońskich sił lądowych. Stacjonująca na terenie Mandżukuo była faktyczną armią tego marionetkowego państwa.
W Japonii uważano, i to całkiem słusznie, że pakt sowiecko-mongolski jest wstępem do agresywnych działań w kierunku Mongolii Wewnętrznej, Chin i Mandżukuo. Za ich początek uznano budowę umocnień wzdłuż mongolskiej granicy. Trzeba dodać, że granica z Mandżukuo nie wszędzie była dokładnie wytyczona. Jednocześnie z początkiem prac zaczęły się drobne incydenty graniczne prowokowane głównie przez wojowniczo nastawionych Mongołów. Według strony japońskiej Mongolia od stycznia 1939 roku zaczęła gromadzić wzdłuż rzeki Chałchyn-Goł znaczne siły wojskowe. Jednocześnie nasiliły się prowokacje. Konne grupy Mongołów przekraczały rzekę i w głębi mandżurskiego terytorium napadały na posterunki i porywały ludzi. Odnotowano trzy takie incydenty w styczniu, dwa w lutym i jeden w marcu. Rejon tych prowokacji dla Japonii był zbyt odległy i w Tokio wręcz ich nie zauważano. Nie przejmowało się nimi także w sztabie Armii Kwantuńskiej. Zakładano, że z problemem na pustym stepie poradzi sobie lokalna 23. Dywizja.