Chyba nie wszyscy zakładali, że agresja rosyjska na sąsiada wywoła taki sprawdzian dla polskiego systemu obrony powietrznej i w ogóle całego łańcucha dowodzenia. Pierwsze tygodnie pełne były niepokoju i myśliwców NATO w powietrzu, potem nadeszły miesiące postępującej naturalizacji potencjalnego zagrożenia. Z końcem ubiegłego roku miały jednak miejsce przynajmniej dwa znane publicznie zdarzenia, które wymusiły postawienie pytań o stan systemu obrony powietrznej Polski, a nawet poziom odpowiedzialności osób funkcyjnych za bezpieczeństwo obywateli.
Dziewiąta fala
Jesienią 2022 roku rosyjskie siły zbrojne rozpoczęły kampanię powietrzną z wykorzystaniem pocisków manewrujących, balistycznych oraz latających bomb Shahed-131/136, przeciwko ukraińskiemu systemowi elektroenergetycznemu. 16 grudnia 2022 roku Rosjanie przeprowadzili dziewiątą falę ataków.
Operacja rozpoczęła się w godzinach porannych, kiedy to w Ukrainie ogłoszono alarm przeciwlotniczy po wykryciu w powietrzu blisko 10 rosyjskich bombowców strategicznych Tu-95MS, a następnie odnotowaniu wystrzelenia samych rakiet, co nastąpiło z rubieży Saratów–Morze Kaspijskie (600-800 km na wschód od terenów kontrolowanych przez Ukrainę). Odpalenia takie następują z dużej wysokości, a po trasie pocisk manewrujący (zwykle Ch-101 lub Ch-555) osiąga zakładaną wysokość, aby poprzez niski przelot już z daleka od granic Ukrainy próbować maskować pozycję rakiety. Dolot rakiet nad Ukrainę szacowany był na godzinę 8.20-8.50 czasu kijowskiego. Wraz z Tu-95MS, doszło również do odpalenia z Morza Czarnego pocisków manewrujących Kalibr, do czego wykorzystać miano fregatę Admirał Makarow. Z kolei bombowce Tu-22M3 znad Morza Azowskiego wystrzeliły pociski rakietowe Ch-22, a przyfrontowe miasta typowo zaatakowano zmodyfikowanymi rakietami przeciwlotniczymi systemów S-300 (27 rakiet). Na małą skalę wykorzystano i myśliwce Su-35 z rakietami Ch-59/Ch-31P. Operację z powietrza (przestrzeń Białorusi) wspomagał samolot wczesnego ostrzegania A-50U. W czasie zmasowanego ataku rakietowego Ukraińcy odnotować mieli nad Białorusią także myśliwiec MiG-31, potencjalny nosiciel rakiet hipersonicznych Kindżał. Nie jest celem tego artykułu wymienianie skutków ataku, ale pociski znalazły się nad obwodami kijowskim, charkowskim, dniepropietrowskim, zaporoskim, kirowogradzkim, połtawskim, czerkaskim, winnickim i odeskim. Z 72 odpalonych rakiet podstawowych typów (Ch-101, Ch-555, Ch-22) jednostki operacyjnych dowództw powietrznych („Wschód”, „Północ”, „Południe” i „Zachód”) zestrzelić miały ich 60. Głównym celem ataku był Kijów, w którego rejonie wyeliminowano aż 37 pocisków z 40 odnotowanych.
Post factum
Dziewiąta fala rosyjskich ataków rakietowych z grudnia 2022 roku przypomniała o sobie kilka miesięcy później w Polsce. W lesie pod wsią Zamość (ok. Bydgoszczy) osoba cywilna znaleźć miała militarny obiekt. Zawiadomiona policja pojawiła się na miejscu po weekendzie, w poniedziałek 24 kwietnia, na dużą skalę za znalezisko zabrać się miano 26 kwietnia. W tym czasie były już podejrzenia, że spadł pocisk powietrze-ziemia, a dosyć szybko i medialne przecieki – rosyjski. Temat nabrał zasięgów i dużego zainteresowania publicznego. Wydział Wojskowy gdańskiej Prokuratury Okręgowej wszczął postępowanie w sprawie znalezionych szczątków „powietrznego obiektu wojskowego”, poinformowano przy tym, że na miejscu zdarzenia nie znaleziono śladów eksplozji ani materiałów wybuchowych.
27 kwietnia 2023 roku głos zabrał Dowódca Operacyjny RSZ generał broni Tomasz Piotrowski. Było to specyficzne oświadczenie, padło w nim niewiele konkretów, ale było jednocześnie wiele pół zdań na temat wydarzeń z 16 grudnia 2022 roku, kiedy to miano odnotować obecność w polskiej przestrzeni powietrznej nieznanego obiektu, startowały własne i sojusznicze myśliwce, a w działaniach uczestniczyły i śmigłowce poszukiwawczo-ratownicze. Połączenie znaleziska z kwietnia z wydarzeniami z połowy grudnia ubiegłego roku stworzyło – jak mówił generał – pewne hipotezy, pewne wątki, badane miały być różne scenariusze. Łącząc atak rakietowy z 16 grudnia z miejscem upadku obiektu i jednoczesnym brakiem eksplozji, dosyć szybko pojawiła się hipoteza, że wskutek awarii układu nawigacyjnego pod Bydgoszczą spadł rosyjski pocisk manewrujący Ch-55, pozbawiony głowicy bojowej, a wykorzystywany przez agresora do aktywizowania i wprowadzania w błąd ukraińskiej obrony powietrznej. 10 maja br. radio RMF FM powołując się na swoje źródła podało, że specjaliści Instytutu Technicznego Wojsk Lotniczych zidentyfikować mieli znalezisko jako szczątki rakiety Ch-55.